– Żeby żyć w mieście trzeba przestrzegać reguł, nie ma innego wyjścia. Choćby taki banał jak kwestii ciszy nocnej. To nie jest coś, co ogranicza wolność człowieka. To coś, co pozwala żyć razem w zgodzie i wzajemnym szacunku. Przecież cały świat natury, której jesteśmy częścią, posługuje się regułami. Rekiny polują po zachodzi słońca, więc w dzień mniejsze ryby mogą pływać bez poczucia zagrożenia. Są reguły, które dają poczucie komfortu, są też takie, które stanowią o naszym bezpieczeństwie. Są wreszcie takie, które pozwalają dbać o wspólne dobro, jak choćby naturalne środowisko.
Przez życie idzie zgodnie z regułami, czyli solidnie przemyślanym kodeksem wartości, ale i z fantazją gracza w przygodowe planszówki. Niczego nie planuje, działa spontanicznie. Nawet swoje wysmakowane ubrania (będące dla wielu jego znakiem rozpoznawczym) dobiera spontanicznie, nie sugerując się narzuconymi trendami. W końcu ubiór to też sposób na wyrażenie indywidualności i kolejna zmysłowa przyjemność poszukiwacza przygód. Bo spontaniczność to zmultiplikowana radość. Prezent, niespodzianka od losu. To jednak nie oznacza, że Radek nie lubi wyzwań. Lubi, ale stawia przed sobą małe, konkretne zadania, które pozwolą mu osiągać satysfakcję, na przykład z tego, że zrobił coś sam. Jak sam podkreśla (krępując się nieco tym materiałem), nie jest bohaterem wywiadów. Ale to bardzo dobrze, że nie jest. Z bohaterami prasowych wywiadów ciężko się porównywać, zbyt różne wiodą życie. A z kimś, kto skutecznie pokonuje codzienne trudności? Jakoś tak łatwiej i bezpieczniej.
– Na pewno małe problemy nie są w stanie mnie złamać. Po prostu szukam dla nich rozwiązań i wprowadzam je w życie. Pamiętam taki wywiad z Janem Kobuszewskim, niezwykle pogodnym człowiekiem. Powiedział w nim, że istnieją dwa rodzaje problemów. Małe, które łatwo da się rozwiązać, więc nie należy się nimi przejmować i duże, których rozwiązać się nie da, więc należy dać sobie z nimi spokój. Co mi pomaga na kryzys? Na pewno muzyka, wyjątkowo ważna w moim życiu. Jest taki islandzki zespół Sigur Rós. Robią naprawdę smutną muzykę, a jednak lubię jej słuchać. Może dlatego, że to umożliwia mi docenienie mojej sytuacji (jako wcale nie najgorszej), a może dlatego, że w jakiś sposób wyzwala moje emocje, nadaje im formę, pozwalając uzewnętrznić się, tak naprawdę nic nie mówiąc. Czuję, że ta muzyka ma w sobie moc. Na przykład pod koniec klipu do utworu „Glósóli” widać dzieci, które skaczą w przepaść i nie spadają. Po prostu lecą. Patrzę na to i widzę, że jest nadzieja. Że czasem życie pokazuje nam ukryty sens i przynosi rozwiązanie, którego się nie spodziewamy.
Justyna Tworek-Hernik